ŻYCZLIWOŚĆ
MIGAWKI Z ŻYCIA

ŻYCZLIWOŚĆ

Wiecie czego najbardziej zawsze wypatruję na polskich ulicach? Bynajmniej nie fikuśnych butów, czy torebek, albo kurtek czy płaszczy ze znanym logo. Choć ci co mnie znają to wiedzą, że moje spojrzenie nie jeden raz zawiesi się na jakimś detalu torebki czy butów.

Wypatruję oczy w poszukiwaniu życzliwości.

Wiecie, takich małych gestów, które sprawią, że się uśmiechniesz się pod maską, a w twoich oczach pojawi się koktajl różnych emocji, od zaskoczenia przez lekkie zawstydzenie, aż po wdzięczność. Drobiazgów, które robimy dla kogoś, nie ze względu na to kim jest, albo co może zrobić dla nas w rewanżu, ale ze względu na to kim my jesteśmy. Przepuszczenie na przejściu dla pieszych, nie rozjechanie na Plantach gdy pędzisz swoją hulajnogą, „przepraszam”, gdy kogoś potrącisz, zrobienie miejsca, gdy chcesz się włączyć do ruchu albo zmienić pas ruchu, ustąpienie miejsca w autobusie czy tramwaju, zwykłe sąsiedzkie „dzień dobry” itd. itp. Niby nic wielkiego, w skali świata szczegół, a komuś może ustawić cały dzień.

Wątek życzliwości wraca do mnie przy różnych okazjach. Ostatnio w związku ze zwyczajną, rzec by można zupełnie banalną transakcją sprzedaży w jednym z krakowskich sklepów. Setki takich transakcji dokonują się w krakowskich marketach przy różnych okazjach. Ta jednak miała w sobie pierwiastek ludzki.

Wpadam zatem niczym jeden z superbohaterów kreskówek w swojej masce do Lewiatana, w którym zwykle robię szybkie zakupy po drodze z biura. Tym razem zaglądam tylko po dwa soki marchewkowe, jednodniowe. Maska na twarzy, czapka prawie na oczach, mimo to pewnym krokiem zmierzam w stronę sklepowej lodówki. Przeskakuję dwa schody, a co tam, otwieram energicznie bramkę wjazdową, podchodzę do lodówki. Staję w lekkim rozkroku, taksują ją spojrzeniem, namierzam cel i ciach biorę dwa. Zbiegam po podjeździe dla wózków i jestem już przy kasie. Czapka coraz niżej na oczach, z trudem łapię oddech przez dodatkowe warstwy materiału na mojej twarzy, sięgam po portfel. Czuję, że jeden szybki ruch przyłożenia karty do terminala dzieli mnie od samochodu, w którym wreszcie ściągnę maskę. I nagle gdzieś po między jedną myślą o głębszym oddechu, a drugą słyszę głos pani kasjerki:

– Chciała pani z selerem?

Poprawiam czapkę, otwieram szerzej oczy, a myślach: „Jaki seler? A fuj! Ble. Nigdy z życiu!”.  Biorę butelkę do ręki. Czytam, choć przecież już czytałam przy lodówce co najmniej dwa razy. „Seler” stoi jak wół i mruga do mnie na niebiesko w opisie.  Pani uśmiecha się do mnie zza przyłbicy i mówi zdziwiona:

– Zawsze brała pani samą marchewkę, to się zdziwiłam, że chce pani z selerem.

Zastygłam na moment niczym lawa na stoku wulkanu. Dobrze że miałam na twarzy maskę, która skrzętnie ukryła moje otwierające się ze zdziwienia usta. Właśnie ktoś zupełnie mi obcy, w sklepie, który nawet nie jest moim sklepem po sąsiedzku, zatroszczył się o mój dzień. Pamięta co lubię i co zwykle kupuję. Czy wyobrażacie sobie co by się stało jakby odkryła w domu że wzięłam sok z selerem?

Pukam się w głowę i dziękuję pani pociesznie, tłumaczę się nieporadnie maską na twarzy i zsuwającą się na oczy czapką. Biegnę wymienić, pouczona przez panią, że te z niebieską zakrętką są z selerem. Płacę i wychodzę. Oszołomiona, szczęśliwa i wdzięczna. Uśmiecham się na odchodnym do pani i do siebie takim uśmiechem prosto w serce.

I taka refleksja mnie naszła, że w świecie, w którym można być kimkolwiek się chce, tak trudno czasem być po prostu życzliwym człowiekiem.

Dużo życzliwości! R.

Ps post dedykuję wszystkim sprzedawcom w sklepach i marketach z wyrazami wdzięczności za ich pracę, a szczególnie przemiłej pani z Lewiatana przy Krupniczej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *