PAN BRUK I PANI WELON
Zaczęło się niewinnie. Słoneczny, krakowski poranek, biała sukienka i rower kompletnie do tej sukienki nie pasujący. GPS ustawiony na adres biura kancelarii. Wiatr we włosach i mocne promienie słońca utwierdzały mnie przez całą drogę w przekonaniu, że dokonałam wyboru najlepszego środka komunikacji. I wtedy niespodziewanie pojawił się ON. Wysoki, masywny, o spojrzeniu nie znoszącym sprzeciwu. Niby nic, i tak to się zaczęło, zwyczajne trach, trach, trach. Wpadłam w jego żelazny i dość chropowaty uścisk. Był na tyle mocny, że ugięły się pode mną kolana, a biała sukienka zatrzepotała na wietrze niczym welon panny młodej.Pozostaliśmy w tym uścisku przez jakiś czas,nie mogąc się rozstać.Ja i krakowski bruk . Mógłby to być początek intrygującego romansu, ja w tej białej sukience i on nieustępujący w staraniach, aby ową sukienkę zbrukać. Mógłby, jednak uczucie, że stoję u wrót piekieł przypiekło policzki temu pomysłowi. Byłoby to życie pośród huraganu, a ten związek byłby niczym pięcioaktowa włoska opera pełen łez, gwałtownych oskarżeń, wycelowanych palców oraz patetycznych prób powstania z kolan.Otrzepałam więc sukienkę z godnością, pozbierałam swoje nadszarpnięte ego turbo-rowerzystki i z pomocą życzliwych, którzy obserwowali nasze małe tete-a-tete, uniosłam rower. Wsiadłam na niego i odjechałam nie oglądając się za siebie, zabierając ze sobą kilka poobijanych i obolałych części ciała. Jeśli wydaje Wam się, że w tym zdarzeniu ucierpiała nie tylko biała sukienka i mojego ego, a właśnie nabraliście obaw o stan mojego umysłu, to śpieszę donieść że ten nie ucierpiał. I dalej Was będzie karmił historiami na opak. Dobrego dnia!